Ona pojawiła
się w poniedziałek tuż po dwunastej. Wniosła ją Pani w przepięknej reklamówce z
marketu, postawiła na stole, rozpakowała. Od razu poczułem, że to moje
przeznaczenie, Nemezis. Była taka
onieśmielona. Zarumieniona. Nie pamiętam kto pierwszy wypowiedział to słowo:
„Cześć”. Może ona, może ja, a może durszlak. Może to szklanka podeszła do niej,
ona zawsze ma w sobie coś ciepłego i obdarowała ją uściskiem. Świta mi tylko to
co było później.
Wspólne
wieczory przy imbryku. Kąpiel w gotującej się wodzie. Leżenie na gąbce w
bąbelkach z płynu do naczyń. Zbieranie okruszków chleba przy świetle latarki.
Ona wprawdzie
była lekko słona a ja ostry, ale jakoś przylgnęliśmy do siebie.
I trwalibyśmy
w szczęściu i radości gdyby nie młynek.
To on zniszczył mój świat.
Był bezksiężycowy,
chłodny wieczór. Grzaliśmy się zapałkami, popijaliśmy herbatę, a tarka
dostarczyła świeżą porcję buraczków. Była muzyka i śpiew. I to mnie zgubiło. A
w zasadzie ją!!
Młynek wpadł
w trans. Kręcił się i kręcił ciągle przyspieszając. Nic dziwnego. W końcu cały
dzień produkował proszek. Rozkręcił się do
tego stopnia, że gałka oderwała się od korbki. Pech chciał, że trafiła w moją
ukochaną. Solniczka wywinęła salto i spadła z blatu na podłogę. Zostały po niej
tylko kryształki.
Teraz siedzę
na oknie przy paprotce… Zbliża się Noc Kupały……
Komentarze
Prześlij komentarz