Przejdź do głównej zawartości

Przypadek pana Stasia

-Agencja Restrukturyzacji i Modernizacji Rolnictwa. W czym mogę pomóc?
-Proszę pani, ja dzwonię w takiej nietypowej sprawie.
-Słucham.
-Otóż. Mam pieska. Taki czaro-biały kundelek z krótkim ogonkiem. Wabi się Junak…
-Tak, tak. Słucham.
-I on pilnował przez osiem lat, aby do mojego domu nie dostali się żadni złodzieje, domokrążcy, naciągacze, przedstawiciele profi… prowi.. Czy jakoś tak…
-Proszę pana. Jeżeli ma pan problem z pieskiem to może zadzwoni pan do weterynarza?
-Nie, nie.. Junak nie jest chory tylko stary.
-Nie rozumiem.
-Już przechodzę do sedna sprawy. Mam pieska i niedużą działkę koło domu. Jakieś 4, 5 na 6 m. I mam takie pytanko.
-Tak?
-Czy mój Junaczek mógłby przejść na rentę strukturalną? Halo.. Proszę pani…Rozłączyła się… Pizda jedna.

            Siedziałem w bibliotece próbując skupić się na „Kwiatkach św. Franciszka”, ale słońce zaglądające przez okno kusiło, aby zrzucić sutannę, wbić się w dres i ruszyć w plener.
`           Już miałem ulec pokusie, kiedy w drzwiach stanął ksiądz Krzysztof.
-Księże proboszczu, mam problem.
            Spojrzałem na niego. W oczach dostrzegłem przerażenie. Nic, tylko wróciła gospodyni, pomyślałem.
-Co się stało?
-Nie wiem jak to powiedzieć- jąkał się i czerwienił- Niech ksiądz sam zobaczy.
            Ach ci młodzi, prosto po seminarium, niedoświadczeni, nieznający życia optymiści. Myślą, że jak założą sutannę to wszyscy będą ich po rękach całować. Pożyją parę lat w celibacie to zobaczą…
            Zatrzymaliśmy się przed drzwiami kancelarii. Młody otworzył drzwi i machnął czupryną.
            Wystarczyła mi chwila by zorientować się w sytuacji.
-Niech ksiądz go zagada, a ja już dzwonię gdzie trzeba.
-Ale jak?.
-Wymyśl coś-klepnąłem go w ramię.

            Przyznaję. Na początku spanikowałem, ale kiedy zobaczyłem, z jakim spokojem mój pryncypał podszedł do sprawy; przeżegnałem się, zmówiłem Zdrowaś Mario i wyszedłem na spotkanie z gorszycielem.
            Siadając za biurkiem spojrzałem na niego i tę jego „narzeczoną”. Odchrząknąłem, bo macał tą swoją lalę. Zboczeniec!
-Panie Stasiu- zacząłem- A, czemu chcecie wziąć ślub?
            Łypnął na mnie, chwycił wybrankę serca za rękę i uśmiechnął się.
-To chyba oczywiste-powiedział- Nie chcemy żyć w grzechu.
            Zatkało mnie.

            Spojrzałam na wyświetlacz. O, jego „eminencja” dzwoni.
-Witam księdza proboszcza. Czyżby zdecydował się ksiądz na..
-Nie, nie i jeszcze raz nie- przerwał mi- Dzwonię w innej sprawie. Chodzi o Pe Es A.
-Kogo?
-Pieprzniętego Stasia- warknął.
-Jak ksiądz się wyraża!! To chyba nie przystoi osobie duchownej?
-Dobra, dobra. Proszę po niego przyjechać.
-No. Tak już lepiej- powiedziałam i rozłączyłam się.

-A ha. Rozumiem- trochę się rozluźniłem- To zacznijmy wypełniać dokumenty. Poproszę o dowód osobisty.
            Podał mi swój dokument.
-A dowód tej.. –Zawahałem się - Pani?
            Stasiu sięgnął po reklamówkę i wyciągnął z niej pudełko.
-Tu gdzieś jest napisane- mruczał.
            Spoglądałem to na niego, to na „damę”. Byłem wielce ciekawy jak wybrnie z tej sytuacji. Po chwili usłyszałem jak mówi.
-O mam jej dane.
-To proszę mi podać jej imię.
-Lola.
-Nazwisko?
-Miękka.
-Urodzona?
-Hm.. Data produkcji.. To chyba to. Dwudziesty trzeci maj dwa tysiące trzeciego roku.
-Miejsce urodzenia?
-Made In China. –Mruknął, - Ale wychowana po katolicku.
            Uśmiechnąłem się.. W tym momencie w drzwiach stanęli dwaj rośli mężczyźni w białych fartuchach.

Dyżur zaczynałem o osiemnastej. Spojrzałem na zegarek. Było piętnaście po. Wzruszyłem ramionami. Gdyby zdarzyło mi się to pół roku temu pewnie wszedłbym na oddział ze skruszoną miną i przepraszałbym wszystkich dookoła. Ale dzisiaj, gdy wiem, że na moje stanowisko nie ma chętnych, otworzyłem drzwi i przywitałem się z siostrą Grażynką.
-Dobry wieczór. Siostra jak zwykle z kawą w ręku. Jak siostra będzie tyle tego piła to skóra siostry przybierze barwę węgla.
            Siostra Grażynka uśmiechnęła się i podała mi kubek śmierdzącej neski. Boże, jak ja uwielbiam jej smak.
-Myślisz, ze jak będę piła kawę to moja skóra ściemnieje?
-Uhm.
-Cóż, niektórzy lubią brąz.- Powiedziała siostra Grażynka i poszła zająć swoje stanowisko w gabinecie zabiegowym.
            Nie pozostało mi nic innego jak wziąć się do pracy, czyli zasiąść na krześle i pooglądać „realisty- show”.
            Wszedłem do „akwarium”.
-Cześć Maciek- przywitałem się z moim współpracownikiem.
-Mordercy…M O R D E R C Y..- Dobiegło do moich uszu.
-Cześć- mruknął Maciek- Czeka nas ciężka noc- dodał wskazując głową „akwarium”.
-Mordercy. Mor- der- cy.
-Właśnie słyszę. Czemu tak wrzeszczy?- Spytałem.
-Zajrzyj do szafy.
-Mordercy, mordercy..
            Zrobiłem, co kazał i.. Zdębiałem. Na dnie leżała Lola.
            Więc wiedzą, pomyślałem czerwieniejąc się ze wstydu.
-Właśnie znalazłeś trupa.- Oznajmił Maciek- Tylko nie dotykaj, bo zatrzesz ślady.
-Nie.. Nie rozumiem- jąkałem się.
            Maciek wstał i wskazał na wrzeszczącego mężczyznę z brodą.
-Widzisz tego gościa?- Spytał.
-Nie tylko widzę, ale i słyszę- odparłem.
            Maciek klepnął mnie w ramię.
-Poznaj pana Stasia, bardziej znanego, jako Pe Es, czyli pieprznięty Stasio.
-Mordercy, mordercy.
-No, dobrze, ale co on ma wspólnego z tą lalą w szafie?- Spytałem.
-A wiele. Otóż Stasiu i ta dama mieli zamiar przysiądz sobie dozgonną miłość, ale my pokrzyżowaliśmy im plany (mordercy). Jego zamknęliśmy na obserwacji, a z niej spuściliśmy powietrze(mordercy). A teraz Stasiu odgraża się (mordercy), że jeszcze go popamiętamy.
            Odetchnąłem z ulgą. To nie o mnie chodzi.
            Popatrzyłem z politowaniem na związanego Stasia. Biedaczysko. Jak on musi cierpieć.


            Spałem, może dwie godziny. Wprawdzie dali mi jakieś pigułki na sen, ale jak tu zmrużyć oczy, gdy z łóżka obok dobiega głos o morderstwie.
            Facet, którego położyli obok mnie do trzeciej nad ranem darł ryja. Dopiero, kiedy dali mu drugi zastrzyk przymknął jadaczkę. A tak swoją drogą: dostał zastrzyk w dupę, a podziałało na mózgownicę. Cuda.Cuda medycyny.
            Próbowałem zjeść śniadanie ( jakaś polewka z mleka, masło, bułka i dżem), kiedy do sali weszła siostra Zosia.
            Przywitała się z nami słodkim „dzień dobry” i zaczęła karmić mojego sąsiada.
            Patrzyłem jak smaruje bułkę masłem i podaje ją do ugryzienia czubowi. Od czasu do czasu przecierała mu usta chusteczką i delikatnie masowała mu rękę. Widać było, że pacjent to lubi. W ogóle wszyscy odnoszą się tu do niego jak do starego kumpla.
            Boże, ile ja bym dał, żeby tak mnie ktoś przytulił, pogłaskał, popieścił.. Otarłem łzy.
-Co panie Milczewski? Znowu się rozklejamy? – Spytała siostra Zosia.

Odkąd tu pracuję to pani ordynator, za każdym razem, kiedy przywożą Stasia, wpisuje go na listę moich pacjentów.
            Tak było i tym razem.
            Weszliśmy na salę. Ja, moi dwaj szanowni koledzy i pani ordynator. Przedstawiłam się Stasiowi. W jego oczach dostrzegłam błysk zrozumienia. To dobrze.
-Jak pan się dzisiaj czuje?- Spytałam.
-Dobrze. Bardzo dobrze. Wyśmienicie.
-Na pewno?
-Na pewno!
            Pokiwałam głową i spytałam:
-A wie pan, gdzie się znajduje?
-W.. W.. W szpitalu.?
-Bardzo dobrze-pochwaliłam go.
            Odetchnął z ulgą.
            Już mieliśmy zająć się innymi pacjentami, kiedy Pe Es spytał:
-A ja muszę brać te duże białe pigułki?
-Tak. One pomogą panu zachować dobry nastrój.
-Ta.. Jasne.. Najpierw dacie mi coś na dobry humor, a później potraktujecie mnie pavulonem. Mordercy. Przejrzałem was. Wy pokręcone..
            Musiałam dać mu coś na uspokojenie.


            Kiedy przywieźli go do szpitala, nie zwróciłam na niego większej uwagi. Ot, jeszcze jeden pirdolnięty trafił na oddział. Ale dzisiaj, kiedy czekaliśmy na panią ordynator, która miała wygłosić pogadankę na temat naszego olewania regulaminu, Stasiu wziął gitarę i zaczął grać. I to jak!
            Najpierw brzdąkał jakieś melodyjki, jedną rozpoznałam. To był motyw ze „stawki większej niż życie”. A potem, gdy walną ręką w struny i zanucił ”mówią o nim w mieście, co z niego za typ”, poczułam, że moja dusza leci ku jego zranionemu sercu.
            Przez chwilę zastanawiałam się, za co go zamknęli, ale gdy z jego ust popłynęły słowa „whyski moja żono” zrozumiałam. Bo któż tak pięknie może śpiewać o kielichu, jak nie alkoholik.
            Po Dżemie zagrał kilka taktów i zaśpiewał pierwsza zwrotkę „Hippisówki”. Przyłączyłam się nieśmiało do niego, ale już na refrenie darłam ryja jak opętana.
            Kiedy ocknęłam się z transu, okazał się, że nie tylko ja i Stasiu śpiewamy, że „zabierają nam wolność i młodość”. Wszyscy pacjenci razem z nami darli japy.
            No i stało się. Do stołówki wkroczyła siostra dyżurna i uciszyła nas.
-Panie Stasiu proszę zmienić repertuar.
-Tak jest, Her sister- odpowiedział Stasiu i zanucił.- Wolność kocham i rozumiem..
-Panie Stasiu. Coś bardziej wesołego.
-Na przykład, co? Może sokoły?
-Nie. Lepiej: kocham cię kochanie moje..

Kiedy gostka przenosili z „akwarium” na salę nr 7, ja kontemplowałem rany na nadgarstkach. Tak byłem zajęty tą czynnością, że nie zauważyłem wyciągniętej ręki.
-Hej, Karol. Nowy chce się z tobą przywitać.
            Podniosłem głowę. Gostek stał przy moim łóżku i lekko się uśmiechał.
-Jestem Stasiu- powiedział.
-Karol- podałem mu dłoń.- Siadaj.
            Stasiu przysiadł na krawędzi łóżka.
-Długo cię tu trzymają?- Spytał.
-Szesnaście długich, jebanych dni.
-To sporo- stwierdził Stasiu.- A nie myślałeś, żeby stąd spierdolić?
            Popatrzyłem na niego jak pająk na butelkę oranżady.
-No, co się tak gapisz? To chyba nie jest głupi pomysł? Pomyśl, Za tymi murami jest taki piękny świat. Możesz tam robić, co tylko sobie zamarzysz. Chcesz to idziesz do Carrfura, albo do dyskoteki. Chcesz to płacisz stówkę i masz numerek. Chcesz to idziesz do kościoła, a jak masz ochotę to możesz spokojnie wypić piwko.. Człowieku, tam to jest tyle możliwości, że aż w dupie strzyka.
            Nie powiem. Gostek wygłosił piękne orędzie.
-Idziemy zapalić?- Spytał.
            Kiwnąłem głową.
            Włożyłem kapcie i ruszyliśmy szpitalnym korytarzem do palarni. Po drodze Stasiu zatrzymał się przed automatem z napojami i wycisnął z niego puszkę coca- coli.
            W palarni bulimiczka Kaśka właśnie petowała Marlboro, depresant Maciek wyglądał przez okno, a Wiesiu (zaburzenia schizoafektywne) siedział na krześle i czytał „Paragraf 22”.
Stasiu przycupnął na stołku obok Wiesia i wyciągnął Newady. Poczęstował mnie i Wiesia. Wiesio wprawdzie palił już, Camela, ale wyciągnął z paczki papierosa i zapalił. Palił na zmianę zaciągając się raz Camelem raz cudzesem.
-Wiesiu, myślałeś, żeby stąd spieprzyć?- Spytałem
 -Pewnie- odpowiedział Wiesiu wypuszczając dym nosem.- A co, masz jakiś plan?
-Ja nie, ale Stasiu- tak.
-Urząd Komunikacji.
-Dzień dobry.
-Dzień dobry. W czym mogę pomóc?
-Ja chciałbym zamówić tablice rejestracyjne do samochodu.
-Proszę przyjść do nas w piątek.. O.. Godzinie jedenastej, a wszystkim się zajmiemy.
-Dobrze. Tylko ja mam takie pytanie.
-Słucham.
-Chciałbym wybrać sobie litery na tablicę. Czy jest to możliwe?
-Ależ oczywiście. Ta usługa jest droższa i trzeba dłużej czekać na jej realizację, ale tak jest to możliwe. A jakie litery chciałby pan mieć na tablicy?
-H jak Henryk. W jak Wiesio. D jak Danuta. P jak Patrycja.
-H.. W.. D.. P.. Czy pan oszalał?
-Nie.. Chociaż.. Wszystko jest możliwe.. Halo.. Halo.. Jest tam, kto?


            Siedziałam na parapecie i obgryzałam paznokcie, kiedy ktoś zapukał. Moja współtowarzyszka burknęła, że obcy może wkroczyć na nasz teren i zwinęła się w kłębek.
            Drzwi uchyliły się i ujrzałam znajomą twarz.
-Cześć dziewczyny. Mogę was chwilę pomolestować?
            Uśmiechnęłam się. Stasiu wie, czego potrzeba kobiecie w taką parną noc.
-Jasna- odpowiedziałam.- Tylko ostrzegam, że siostra dyżurna pewnie zaraz tu wejdzie i zacznie zadawać pytania.
-Nic nie szkodzi.
            Stasiu usiadł obok mnie i wyciągnął rękę.
-My się jeszcze oficjalnie nie znamy. Stasiu jestem.
-Mariola.
-Mariola.. Mariola.. Teletombola.. Łapie za rozpo..
-No, no uważaj, co mówisz, jeśli ci życie miłe.
            Stasiu spuścił ramiona.
-Ech. Nie udało się.
-Co się nie udało?- Spytałam.
-Chciałem przekonać lekarkę, żeby dała mi przepustkę.
-No i..?
-Odmówiła.
-To tu normalne.
-Tak. Tylko, że ja chciałem nakarmić mojego chomiczka.
-O rany. Biedne zwierzątko. Pewnie cierpi z głodu..
-Jeszcze jak.
            Wyciągnęłam telefon.
-Zadzwoń do sąsiadów, albo znajomych, żeby do ciebie przyszli i daj im klucze od mieszkania. Niech nakarmią twoje zwierzątko.
-Jakie zwierzątko? Po co im klucze od mieszkania?
            Stasiu zmrużył oczy.
-Co ty pleciesz dziewczyno?
-Jak to? Przecież przed chwilą mówiłeś, że musisz nakarmić chomika.
-Mówiłem, mówiłem. Ale to była przenośnia. Mówiąc chomika miałem na myśli mojego kanarka, ptaszka, no.. Chuja.
            Moja partnerka w niedoli zerwała się na równe nogi i wrzasnęła.
-Jazda mi stąd ty zboczeńcu! Wynoś się z tego pokoju! WON!
            Stasiu poczłapał do drzwi, a ja usłyszałam szept Marty „ Zdrowaś Maryjo…”




Stałem pod drzwiami łazienki, którą ktoś okupował. Co to za pomysły, żeby na całym oddziale był tylko jeden kibel i to ciągle zajęty?
 Zapukałem, żeby pośpieszyć marudera.
-Już, już- usłyszałem, a po chwili ktoś uchylił drzwi.
-Czego?- Spytał osobnik o zarośniętej gębie.
-Jak to, czego? Srać mi się chce!
-Aa to nawet logiczne- burknął facet.- Wchodź pan.
            Z ulgą zamknąłem drzwi i zostałem sam na sam z fizjologią.
            Kiedy zapiąłem zamek u spodni i spuściłem wodę, usłyszałem, że ktoś na korytarzu sieje zamęt.
            Uchyliłem drzwi. To Jolka leciała korytarzem i darł się w niebogłosy.
-Szybko, szybko. Przywieźli nowego. I to, kogo? Chodźcie szybko zobaczyć!
            Pośpiesznie opuściłem miejsce zadumy i ruszyłem w stronę „akwarium”. Po drodze zajrzałem do dyżurki, ale niestety żadna z sióstr nie zostawiła kluczy od drzwi.
            Pod „akwarium” zebrał się już spory tłumek. Był sfiksowany Wojtuś, mój ziomek Stasiu oraz Jolka, Marta i Klaudia.
-Co się dzieje? Przywieźli Elwisa?- Spytałem zaglądając przez szybę.
            Jednak gość, który leżał przywiązany do łóżka był lepszy od niejednego śpiewaka.
-Co to za jeden?- Spytał Stasiu.
-No, co ty? Nie poznajesz? To prezydent!
-Nie może być? Prezydent Polski?
-Nie. Naszego miasta!
-A, to nie znam tego człowieka.
            W tym momencie do naszego kochanego przywódcy podeszło dwóch sanitariuszy. Jeden chwycił go za głowę, a drugi zaczął wciskać mu do buzi jakieś żółte tabletki.
            Spojrzałem na Stasia. Zbladł.
            Kiedy odchodził słyszałem jak szepcze:
-Prezydent.. Władza.. Sanitariusze..

-Centralne Biuro Śledcze.
-Dobry.
-Dzień dobry.
-Chyba dzień Ziobry. Mam dobra wiadomość. Wiem, kto jest w grupie trzymającej władzę.
-Naprawdę? A mógłby się pan przedstawić?
-Jasne. Jestem Stasiu.
-A skąd pan dzwoni?
-Z domu spiskowców.
-A dokładniej?
-No.. Ze szpitala..
-Ze szpitala? A nie jest to oddział psychiatryczny?
-No.. Jest.. Ale, halo.. Halo.. Ratujcie Ojczyznę!

            Oblizałem wargi. Dzisiejszy obiad był niczego sobie. Ziemniaczki, zarumieniony kotlet schabowy, surówka z czerwonej kapustki. Palce lizać.
            Rozejrzałem się po stołówce. Nie tylko mi smakował obiadzik. Gruba Zośka oczyściła talerz i poklepywała się po brzuchu. Zdzichu mlaskał dojadając surówkę, a Mariola pałaszowała schaboszczaka.
            Odłożyłam sztućce na tace i sięgnąłem do kieszeni po chusteczki. Kątem oka dostrzegłem, że siedzący dwa miejsca dalej Stasiu nawija na palec resztkę kapusty.
-To za tych, co zostają sami- powiedział Stasiu i zjadł kapustkę.
Pomyślałem o mojej matce, która siedzi w domu i czyta romanse. No cóż. Nie ja jeden mam jakieś odchyłki.


Stasiu siedział w palarni i grał na gitarze. Obok niego, na obrotowym krześle, rozparła się Kryśka i dmuchała w harmonijkę. Chociaż wiem, że lasce słoń na ucho nadepnął, to dźwięki, które wydobywały się z instrumentu, jak na mój gust, dziwnie współgrały z gitarą.
Stasiu sięgnął po papierosa.
-Przyłączysz się?- Spytał.
            Popatrzyłem na niego jak matka na syna, który właśnie oznajmił, że podobają mu się chłopcy.
-Do, czego?- Spytałem.
-Potrzebujemy wokalisty.- Odpowiedział Stasiu.
            Uśmiechnąłem się.
-To nie dla mnie. Ja nawet, gdy śpiewam wlazł kotek na płotek, to wszystkim wydaje się, że kotek ma ptasią grypę.
-To nic. Powiemy wszystkim, że tworzymy muzykę industrialną i kasa sama będzie wpadała na nasze konta.
            Podszedłem do Stasia i klepnąłem go w ramię.
-Ty to masz fantazję chłopie.
-Z tego żyję.- Powiedział Stasiu i puścił dym nosem.
            Przysiadłem na taborecie.
            Stasiu spojrzał na Krysię i puścił do niej oczko.
-Graj kochanie graj.
            Kryśka, zachęcona słowami Stasia, zaczęła z wielką żarliwością dmuchać w otwory harmonijki, a do moich uszu popłynęły radosne dźwięki.
            Kryśka dała ponieść się muzyce. Zaczęła tupać nogą, kręcić głową i strzelała zalotne uśmiechy. Stasiu wtórował jej śpiewem i śmiechem.
            Stałem wpatrzony w tę dwójkę.
            Wariaci! Normalnie, świrusy. Dobrze, że ich zamknęli.
            Ale, w takim razie, co ja tu robię?
-Leć po tamburyn do Darka. Damy czadu.- Powiedział Stasiu kopiąc mnie w kostkę.
            Skinąłem głowę i ruszyłem w kierunku drzwi. Więcej się tu nie pokarzę. Hak im w obojczyk, świrusom.


            Miła trzymała mnie za rękę i uśmiechała się.
            Mam szczęście. Chociaż zamknęli mnie do czubków, to moja ukochana wciąż mnie przytula i powtarza dwa słowa- kocham cię!
            Jestem jej wdzięczny, że, mimo, że nie obowiązuje jej przysięga, to postanowiła, że będziemy razem na dobre i na złe.
-Co dziś było na obiad?- Spytała.
-Jakieś surówki, ryby i ziemniaki. Dają nam tu te pieprzone ryby pod różnymi postaciami, bo podobno ryba wpływa na wszystko. Nawet na stany obsesyjno- kompulsywne.
-Nie marudź. Przecież lubisz śledzie.
-Tak, ale jako zakąskę, a nie danie główne.
            Ściągnąłem okulary i przetarłem je.
            Odkąd jestem na oddziale stale bolą mnie oczy. To pewnie od tego światła. W całym szpitalu nie ma takiego oświetlanie jak tutaj. Podobno to ze względu na tych z depresją. Biedacy potrzebują dużo ciepła i promieni słonecznych.
            Kasia wyciągnęła z kieszeni chusteczkę
-Proszę, to dla ciebie. Sama zrobiłam.
            Rozpostarłem kawałek szmaty i… Oniemiałem. W lewym dolnym rogu ktoś wydziergał moje inicjały.
-Kto to zrobił?- Spytałem.
-Ja. Podoba ci się?
-Oczywiście.- Spojrzałem na nią z ukosa.- Ale ty jesteś zdolna.
            Kasia wyszczerzyła ząbki.
-Nabijasz się czy mówisz poważnie?
-Poważnie. Podoba mi się twoje dzieło.  
-Mi też.- Usłyszałem głos z tyłu głowy.
            Szybko się odwróciłem.
            To Stasio nachylał się nad dziełem mojej miłej.
-Prawda, że ładne?- Spytałem retorycznie.
-Wyjebiste.- Odparł Stasiu i usiadł na krześle.- Mogę dotknąć?
-Jasne.
            Stasiu wziął chusteczkę i powąchał ją.
-Pachnie kobiecymi palcami. Ty to masz szczęście.
-Prawda?
            Stasiu oddał mi prezent i westchnął.
-Ja też, dawno temu miałem wspaniałą dziewczynę. Gotowała mi obiady, prasowała koszule, a wieczorem trzymała mnie za rękę i mówiła o wspólnej przyszłości. Fajnie było.
-I, co się stało? Dlaczego się rozstaliście?
            Stasiu machnął ręką.
-Przez pomyłkę.
            Zachęciłem go, żeby mówił dalej.
-Moja, wtedy już narzeczona, mieszkała drzwi w drzwi z domem uciech. I pewnego dnia zapukałem nie do tych drzwi, co trzeba…
            Stłumiłem śmiech. Kaśka zrobiła oburzoną minę, ale po iskierkach w jej oczach poznałem, że też rozbawił ją ten pajac.



-Nie wyszedł mi ten obraz.- Powiedziałam rozpościerając przed Zbyszkiem moje dzieło.
            Na kawałku kartki, którą znalazłam w gabinecie psycholożki, narysowałam portret mojego męża.
            Zbyszek popatrzył na moje esy floresy i uśmiechnął się.
-Ależ ty mnie dobrze znasz.
`           Przytuliłam się do niego.
-Przecież mówiłam ci, że nawet, gdy zamknę oczy to widzę cię koło siebie. Stosuję tę technikę będąc tutaj… A propos mojej kuracji. Pani doktor nie mówiła, kiedy mnie wypiszą?
            Zbyszek chwycił mnie za ramiona i odsunął od siebie.
-Podobno nie chcesz brać leków.
            Zwiesiłam głowę.
-Bo one są…
-No co? Zatrute?
            Łzy napłynęły mi do oczu.
-Tak.- Przyznałam.
            Zbyszek przytulił mnie.
-To nic. Lekarka mówiła, że dostaniesz zastrzyki.
-Co?
            Zaczęłam wyrywać się z jego objęć.
-Nie pozwolę wstrzykiwać sobie żadnej trucizny. A ty powinieneś protestować przeciwko takiemu traktowaniu…
            Zbyszek zamknął mi usta pocałunkiem.
-Już dobrze. Przetrwaliśmy niechęć naszych rodziców. Przetrwamy i to. Bądź spokojna. Nie zostawię cię.
            Usiadłam na podłodze.
-Pewnie, że będziesz o mnie pamiętał. Na pierwszego listopada przyniesiesz mi świeczkę i chryzantemy…
-Można?- Dobiegł mnie czyjś głos.
            To Stasiu stał w drzwiach świetlicy i ogryzał jabłko.
-Pewnie. To wolna strefa.- Odpowiedziałam.
            Stasiu usiadł na krzesełku i wyciągnął z kieszeni maskotkę. Był to pluszowy miś z napisem na brzuszku „lubię być przytulany”.
-Co porabiacie?
-E e e … Nic takiego.- Odpowiedział mój mąż.
            Stasiu ugryzł jabłko.
-Patrząc na wasze twarze można pomyśleć, że rozmawiacie o seksie.
-Aż tak to widać?- Spytałam.
-Nie. Ale wie, że jesteś studentką seksu, więc, o czym możesz rozmawiać z tym miłym facetem.
-Nie jestem studentką seksu, tylko stosunków międzynarodowych.
-Jak zwał tak zwał.
-Nie, nie. Ty nie rozumiesz. To chodzi o to… A z resztą, co ja ci będę tłumaczyć.
-A mogłabyś.- Stasiu przetarł czoło.- Bo widzisz… Ja mam problemy z dziewczynami. Nie wie, co powinienem zrobić, żeby ich do siebie nie zrazić.
            Zbyszek wtrącił się do rozmowy.
-Może ja mógłbym ci pomóc…
            Stasiu łypnął na niego.
-A ty, co studiujesz?
-To samo, co ona tylko rok wyżej.
- To znaczy, że jesteś lepiej przeszkolony. Więc mów.
-Na początek…
-No. No.
-Powinieneś…
-Tak, tak.
-Wykąpać się.


            Już myślałem, że Stasiu zapomniał o ucieczce ze szpitala, ale nie. Tuż po Wiadomościach Stasiu i Wiesio podeszli do mnie i zaciągnęli do łazienki.
-To jak? Wiejemy?- Spytał Stasiu.
-Jasne. Ja jestem za.- Odpowiedział Wiesio.
            Przymknąłem oko.
-Pewnie, że zwiać stąd to moje marzenie, ale jak to zrobić? Macie jakiś plan?
-Jasne, że mamy. Posłuchaj. Zrobimy tak…



            Wieczorem, kiedy pozostali leżeli w łóżkach, nasza trójca przystąpiła do działania.
            Stasiu i Wiesio zakradli się do magazynku sprzątaczki, a ja stanąłem na czatach.
            Oparłem się o ścianę, skrzyżowałem ręce na piersiach i zamieniłem się w totem. Stałem bez ruchu, lecz moje oczy nabrały szybkości bolidu Kubicy. Zerkałem to w prawą to w lewą stronę i nasłuchiwałem czy jakaś zabłąkana dusza nie podąża w naszą stronę.
            Po jakiś piętnastu minutach w drzwiach ukazała mi się…. Matka Boska.
            Padłem na kolana i zacząłem bić się w piersi.
-Wybacz Matko, że byłem grzeszny. Poprawię się. Obiecuję.
            I wtedy usłyszałem.
-Nie pierdol.
            Skądś znałem ten głos.
-Podnoś się z kolan i idziemy.
            Dotarło do mnie.
            To Stasiu przebrał się za Madonnę.
-No, no. Aleś mnie nabrał.
-Mam nadzieję, że te matoły, co trzymają klucze też uwierzą w to, co widzą. Idziemy.
            I ruszyliśmy.
            Na początku szedł Stasio ubrany w tunikę i świecące włosy. Za nim podążał Wiesio. A ja zamykałem nasz orszak.
            Zatrzymaliśmy się przed „akwarium”. Stasiek zapukał w okienko i pokiwał palcem na pielęgniarza. Ten wyszedł do nas i zapytał:
-A, dokąd to Bóg prowadzi?
-Do domu Ojca.
-A, czemu to Mateczko prowadzicie te dwie zbłąkane dusze?
-A, dobry Bóg chce im wynagrodzić lata posługi.
- A czemu to was, Mateczko wysłał?
-Bo to są najlepsi ludzi na Ziemi!
-No, dobra to idźcie, ale ostrzegam, że to są wielcy grzesznicy.
-Jakoś to załatwimy. Poproszę tylko o klucze od drzwi.
-Ależ Mateczko, Tobie żadne klucze nie są potrzebne.
-Naprawdę?
            Pielęgniarz kiwnął głową.
            Nie wiem, co się stało ze Stasiem, chyba uwierzył w te brednie, które sam wygłasza, bo rozpędził się i… Pewnie rozbiłby sobie głowę, gdyby pielęgniarz nie zatrzymał go tuż przed drzwiami.
            No i nici z ucieczki. Stasia zamknęli w „akwarium”, a ja przez resztę nocy nie mogłem zasnąć, bo Wiesio ciągle jęczał: gdybym nie był takim grzesznikiem….



            Wszyscy słyszeliśmy o nocnych ekscesach Stasia, ale nie myślałam, że przywiążą go do łóżka. Współczułam mu. Wiem jak to jest leżeć w jednej pozycji przez kilka godzin. Można wprawdzie wtedy kontemplować, ale gdy jest się do tego zmuszonym nie daje to radości.
            Weszłam do „akwarium” i usiadłam na łóżku, w którym uwięziono Stasia.
-Potrzebujesz czegoś?- Spytałam.
-Tak. Wolności!
-Przykro mi. Tego mam deficyt.
            Stasiu uśmiechnął się.
-Fajna jesteś.
-Dzięki.
            Milczeliśmy przez chwilę. Ta cisza była dla nas jak promień słońca zagubiony wśród gwiazd. Czułam, że Stasiu dzięki mojej bliskości poczuje się lepiej. I nie myliłam się. Kiedy się odezwał w jego głosie czuć było nutkę nadziei.
-Gdyby nie twój wygląd to byłabyś niezłą dupą.- Powiedział Stasiu uśmiechając się.
            Odwzajemniłam uśmiech i chwyciłam go za rękę.
-Ty też jesteś całkiem niezłe ciacho.
            Śmialiśmy się godzinę, aż przyszła siostra Zosia i spytała czy nie potrzebujemy przypadkiem środków na uspokojenie.

           
           
            Ze Stasiem było coraz lepiej. Już nie mówił o ślubie i o tym, że jest wybrańcem losu. Niestety wciąż miał objawy lekkiej depresji, ale brakowało nam łóżek. Musiałam go wypisać.
            Wydałam mu wypis, życzyłam szczęścia i poprosiłam, aby brał przepisane leki.
            Stasiu podziękował i obiecał, że będzie odwiedzał swojego lekarza. Kiedy zamykał drzwi, jakoś tak dziwnie zrobiło mi się na sercu. Żal było rozstawać się z tak fantastycznym pacjentem.
            Otrząsnęłam się, wzruszyłam ramionami i poszłam zapalić. Zawsze jest szansa, że kolejny przypadek będzie jeszcze ciekawszy.


            Poznałam go od razu. Nikt tak jak on nie ciągnie nogami po chodniku i nie przybiera takich dziwacznych póz. Podbiegłam do niego i chwyciłam w ramiona, po czym odsunęłam się od niego i zdzieliłam w twarz.
-Jak śmiesz się tu pokazywać?- Spytałam.
            Stasiu spuścił głowę i wzruszył ramionami.
-Gdzie byłeś? Czemu się nie odzywałeś?
-Musiałem odsłużyć wojsko.
-Co ty pieprzysz? Przecież teraz nie ma obowiązku służby wojskowej.
-No, nie ma, ale dopatrzyli się, że kiedy był przymusowy pobór. Zapomnieli o mnie i teraz dobrali mi się do skóry.
-Przestań kłamać! Proszę, powiedz prawdę. Byłeś u innej.
-Ależ skąd. Przysięgam. Byłem w wojsku.  
            Uwierzyłam mu. Uwierzyłabym we wszystko byleby tylko wrócił do mnie.




Komentarze

Popularne posty z tego bloga

Jak podaje PAP w Centrum Nauki Kopernik wychodowano roślinę z komórkami kurczaka. To dobra wiadomość dla obrońców praw zwierząt. Przy powstawaniu tego dania nie tuczy się zwierząt i nie trzeba ich zabijać. Komórki pobiera się od żywego zwierzęcia, ale w sposób prawie bezinwazujny. Zła wiadomość jest taka, że twór ten w smaku nie przypomina ani kurczaka ani rośliny. Co na to wegetarianie? Czy taką roślinkę mogliby zaakceptować w swoim menu? A katolicy? Można by to było konsumować w czasie Postu? Niedożywienie a marnowanie żywności. Te nowoczesne przemiany wiążą się z problemem braku żywności który już za kilka lat ma ogarnąć naszą planetę. Inna sprawa, że wciąż zmarnowane jest wiele ton jedzenie. Wyrzucamy je po po wszystkich większych świętach czy dłuższych weekendach. Markety walczą z niedożywieniem. Wciąż jest wielu ludzi którzy cierpią głód i to nie tylko w Krajach Trzeciego Świata. Również ma naszym podwórki zdarzają się osoby które w super i hiper marketach, chow